Obserwatorzy

poniedziałek, 30 maja 2011

DZIWKI, KOKS, ORANŻADA, NICE TITS.


Snuję się, odbijam jak piłka, jak kauczuk, jak cisza od ścian, jak echo, jak sny, jak marzenia, uderzam, od ściany do ściany, jak miotana wiatrem, jak słowami, jestem trzciną, wyrosłam tam gdzie nie jest moje miejsce, a wiatr tańczy ze mną walca przy stole w ogrodzie, kaczki mi śpiewają co wiosnę, pieśni radosne.
Chciałabym zatonąć, wgnieść się, wlepić w asfalt, przyszedłby później pan w pomarańczowym uniformie i namalował mi na ciele białe paski. Płynęłam, obijałam się od krawężnika normalności, na bruku własnych nerwów, po trawy nieprzytomności, lekko uchylone usta, puste oczy, każdy tir, który  postanowił najechać moje stopy rozsiewał moje włosy jak nasiona, w nadziei, że zaszyję mi dziurę w głowie zielonym niebem traw. Nie brałam tego do siebie, całkiem lubię jeść swoje włosy, smakują jak trociny, fajnie, nie?
Powracając, płynęłam tak sobie i rozważałam lekki poślizg na bruku, nie wiedziałam jeszcze tylko w którą stronę, w stronę normalności, czy nieprzytomności. Oczywiście mogłabym wpaść pod rzeczywistość, ale po co? Zbyt wiele we mnie eskapizmu.
Chciałabym nie musieć nic, chciałabym leżeć na tej zimnej podłodze, ówcześnie znajdując litrowy słoik, wzięłabym skalpel i wycięła sobie dziurę, tuż za uchem, wyciągnęłabym ze środka mózg, wsadziła go do słoja, zasypała solą i zakręciła, czekając aż urośnie w siłę, bo na daną chwilę zaprzestał, zastał się w działaniu, cofnął się. Czekałabym, aż echo rozniesie pukanie w drzwi i okna i śmiałabym się do siebie jak wariatka, jak osoba, którą jestem.  Śpiewałabym sobie cicho piosenki, nuciła, wybijając rytm dużym palcem u stopy.
BYŁ CZAS PRZESZŁY, BYŁO PRZYPUSZCZENIE, MOŻE JEDNAK PRZEŁAMAĆ ZASADĘ O NIEDOPUSZCZANIU RZECZYWISTOŚCI?

Więc, rzeczywistość jest taka, że właśnie uderzam głową o ścianę i urozmaicam muzykę o soczyste ‘kurwa’ , która wprawia w drżenie moje gardło.
Wiem co by mnie uratowało, wiem co by było moim kołem ratunkowym, mimo tego, że mam ochotę siedzieć sama i nieprzerwanie drążyć dziury w ścianach, jestem paradoksem. Błagam o cholerny spokój, błagam o to by mnie zostawiono i pozwolono, bym dopełniła los Małgorzaty z dłońmi wypchanymi żółtymi kwiatami. Ale podświadomie, jak ona, pragnę ratunku, pragnę tej ręki, która mnie pochwyci i uratuje.
Ale nie śmiem prosić, jestem na to zbyt dumna, zbyt krucha.







Większej ciszy nikt nie słyszał.







Przed chwilą śniłam, że na jakimś dworcu, nie wiem gdzie, wszystko zostawiłam, zapomniałam, nie zabrałam.






usilnie szukam rozmowy, dobrze, że mam podobne problemy i zainteresowania, dzięki temu dobrze mi się ze sobą rozmawia.

"Pamiętaj: kiedy znów zdziczeję,
Odrzyj mnie z wichrów i ugłaskaj! ”
— Tuwim

sobota, 28 maja 2011

tylko nie zapomnij o oddychaniu

Nieprzerwanie pulsują we mnie minuty, jakbym co sekundę naciskała replay na swoim odtwarzaczu dobrych filmów. Mam suche dłonie, jakby wiedziały, że dzisiejszej nocy będą zaciskać w pięściach drobne bąbelki powietrza, żadna materia, żaden krzyk. To świat słów stwarza świat rzeczy, słowa układają, powodują zdarzenia, słowa formują obietnice. Gdyby nie słowa, nie byłoby nas. 




tak mi się skojarzył Jakub Żulczyk:
"gdy zostawiamy u kogoś coś w mieszkaniu, to nie jest tylko roztargnienie -to nasz podświadomy sygnał, który mówi o powrocie. ”


  















Zrób mi jakąś krzywdę.

poniedziałek, 23 maja 2011

Przywrzeszczę cię do domu.



“ Poza tym chciałbym już zobaczyć twoją mordę. Ktoś kto nie boi się ośmieszenia napisałby: „tęsknię”. ”
— z listu Ryszarda Lassoty do Agnieszki Osieckiej






Komary oszalały na punkcie mojej krwi, a zachód słońca przebiegł mi niezauważalnie przed oczami, między tym drgnieniem oka, gdy powieka opada, przymyka się, zwilża, otwiera i rozbryzguje się na miliony kawałeczków, przez tę wojnę, którą światło postanowiło rozpętać na skrawku białka z popękanymi czerwonymi żyłkami. Choinka przechyla się smętnie ,może czas by ją rozsypać, stoi w białej donicy opatrzonej pręgami od lat nieprzerwanie dwudziestu ileś i schyla się do dołu, jakby chciała leżeć, dać wytchnienie wyciągniętym dłoniom, które nigdy nie zaznały spokoju śpiącego. Tak naprawdę nie jest to choinka, jest to bardzo brzydki kwiat, który odkąd pamiętam stał przy schodach i bronił wejścia na strych, dzisiaj tylko smętnie opuszcza żalem ubrudzone powieki i roni niewidzialne igły, jak łzy, w kolorze brudnej, bardzo brzydkiej zieleni, jak on.
Metr ode mnie widnieje otchłań, jakby na wysokość czterech centymetrów, mogę wsadzić w nią trzy palce lewej dłoni i rwać tynk, krzyczeć, obsypywać i śmiać się jak wariatka, jakbym straciła wszystko, jakby pękły łańcuchy i rozbryzgły się jak to białko prawego oka na ścianie, obok tego właśnie tynku. 
Leże na zimnym balkonie, który jest równie brzydki jak wszystko co mnie dziś otacza, jest jak upadek, obok mojej głowy śpią uspane kołysaniem bębna pralki brzydkie, rozciągnięte szmaty, a ptaki zrobiły sobie gniazdo tuż nad moim oknem, co rano budzi mnie lekki śpiew, uderzanie, jak kołatką w drzwi i ta chwila, gdy balkon tonie w odchodach, brzydactwo. Leże tak w swojej głowie i rozłupuje podłogę na kawałki z których kiedyś ułożę witraże na podłodze swojej piwnicy, gdzie będzie lodówka algidy i wielka skrzynia, pozornie skarbów, w praktyce pełna martwych płodów.
Dziękuję, dobranoc.



 edit. płody będę trzymać jednak w lodówce sygnowanej Algidą. Boję się, że rozkład w skrzyni przyprawiłby mnie o zastój estetyczny, poza tym nie lubię robaków.









"Nocą myśli mają nieprzyjemny zwyczaj zrywania się ze smyczy (...)."
-Worek Kości, Stephen King