Obserwatorzy

niedziela, 16 czerwca 2013

list gończy


Jestem ścierwem rozszarpywanym co dnia przez nerwy, które kołatają się we mnie obijając mi ścianki mózgu, jakby piłeczka kauczukowa, którą ktoś mocno odbił od ziemi. Nie panuje nad sobą, każdy pojedynczy niewinny gest może przelać czarę goryczy, może sprawić, że wybuchnę jak Etna. Żółć mnie zalewa, sięga mi gardła, sięga mi stóp. Jestem  jak pastuch, który oszalały z zimna zabija swoją owce. Przecież to nie może się zdarzyć, niemożliwe. Mówię jedno,  robię drugie, wykluczam, przekreślam kolejne miłe wieczory. Dostaje drgawek, odsuwam się, bo mam wrażenie, że złapałam wściekliznę i boję się, że ugryzę. Zaraz podkulam ogon i czołgam się do stóp, ale w każdej chwili żółcią mogą zajść moje tęczówki. Nienawidzę siebie za to, zadaje sobie pytanie jak ja w ogóle tak mogę? Nie mogę wymagać byś chodził wokół mnie na paluszkach, byś się podporządkowywał moim humorom, ba! Odgadywał je! Chociaż tego właśnie pragnę, co jest sukowate, egoistyczne i obrzydliwe. Moje hormony przejęły moje serce i rozum i więzią je w okolicach biednej i zdezelowanej wątroby, która wylewa na nie wszystkie te kwasy, którymi karmiłam ją przez lata. Czasami możesz żywić do mnie takie uczucia, jak i ja do siebie żywię. Nic by mnie to nie zdziwiło. Jestem okropnym stworem, nieudanym prototypem dobrego smaku, jestem zgubionym w lesie Jasiem i Małgosią, jestem obślizgłym robalem, który nie potrafi podjąć żadnej decyzji, więcej mówi niż robi, więcej wymaga niż daje, a i tak ciągle czuje niedosyt. Nie mogę żyć sama ze sobą, zaskakuje mnie to jak za to Ty ze mną żyć możesz.
Mnie trzeba poskładać, jak klocki lego, kawałek po kawałku poukładać, nie siłą, nie złością, tylko spokojem i cierpliwością. Ten list nie jest listem z pretensjami, to list gończy.

Kocham Cię, nie radzę sobie czasami ze sobą, przepraszam.













































niedziela, 2 czerwca 2013

fasola piękny jaś



Słyszę jak cichutko oddychasz, chociaż nie mam prawa tego słyszeć. Jeszcze nie dzisiaj. Obserwuje każdy twój ruch, czasami mam wrażenie, że biegasz w kółko, przyprawiając mnie tym o wymioty. Myślę sobie wtedy „uspokój się! W tej chwili” i czasami skutkuje. Ale tylko czasami. Każdego dnia uczę się jak cię kochać. Nie byle jak, na odwal się. Nie ma nic gorszego jak kogoś kochać źle. Więc uczę się, jak kochać cię dobrze. Kochać cię sprawiedliwie, bezgranicznie i niewypowiedzianie.
Każdy dzień jest kolejną walką, walką o szczęście. Szczęście to zdrowie, więc staram się jak nikt nigdy, walczę z katarem, ubieram się na cebulkę, mimo że mamy wiosnę, wmuszam w siebie kolejne kęsy zdrowego jedzenia, odmawiam sobie chipsów, coli, alkoholu i papierosów, rzuciłam wszystkie swoje uzależnienia dla pięciu porcji owoców i warzyw dziennie.
Czasami mam ochotę porozmawiać. Z ludźmi. Poopowiadać im. Poszerzyć horyzont zasięgu, jak radar. Ale wtedy zwijam się w kłębek i wtulam się w Twój brzuch, otulasz mnie ramionami i wiem, że nie chcę już niczego szukać.