Obserwatorzy

czwartek, 10 lutego 2011

FREEDOM & FREE DOM


Budzi mnie moje płaczące oko, śmieje się ze mnie, że Niagara jest nie do powstrzymania przez organizm, trzyma się jeszcze na kłębkach pępowiny, nieuniknione bym jej nie przecięła. Szukam nożyczek, rozrzucam wszystkie książki i rzeczy po pokoju w poszukiwaniu jednego tępego ostrza, znajduję, ucinam. Odrzucam te cholerne oniryzmy i wstaję.
Wolna w prawie wolnym domu, jednym szarpnięciem uwalniam całe tryliony drobnych pyłków, składających się na słoneczną anomalie, która sprawia, że oniemiałam, zastałam, zapomniałam, zachwiałam się na trapezach przyśnień. Odsłaniam rolety.
                [well, well, well, wyśpiewane przez Duffy sprawia, że mam ochotę krzyknąć, że od ‘więc’ nie zaczyna się życia (?) włączam Jezioro Łabędzie, niech Czajkowski pokaże co potrafi po raz enty tego dnia a jest DOPIERO 10:34]
Obserwowałam rano coś o czym marzyłam od czterech lat, coś co sprawia, że dzisiaj staję się niespokojna, zaczyna się nowy dzień, nowy czas, nowe życie, które zacznie się tak  naprawę dopiero za dwa tygodnie. Człowiek, który przekręcił mój świat do góry nogami, który niszczył mój najpiękniejszy czas, najpiękniejszy mój święty spokój. Trzęsą mi się ręce, ciśnienie przelewa moją krew, która uderza w falochrony porządku.  [Patti Smith – Gloria]
Ojciec pomału zaczyna znikać z mojego życia,  człowiek, który dał tą jedną małą witkę pędzącą w stronę wielkiej kuli, jedyna jego zasługa. Nie posiadam się z nadmiaru wrażeń, które u mnie to wywołuje,  które wprowadzają w moje życie ten święty spokój, które zawsze mi brakowało, to sprawia dziś, że jestem niespokojna. Życie, mój świat chce się poukładać od nowa, a ja pędzę za nim, na oddzielnej bieżni, truchtem, ono włącza sprint.
Widzę jak pakuje swoje rzeczy w kartonowe pudła, zabiera swoje śmieci, których jest pełno.
Siedzę na balkonie, ubrana w krótkie spodenki i upajam się wiosną, która przychodzi w środku lutego, upajam się, zapalam swoje odbiorniki, rozwalam falochrony, wyciągam ręce ku górze, nie widzę sąsiadów patrzących na mnie jak na wariatkę.
Wiosna zawsze sprzątała moje życie, razem z wodą, która wysychała po zimie, która powstała po wielkich zaspach, białego puchu, który niańczył moje stopy w mroźne wieczory, gdy ze zrezygnowaniem biegłam po białych chodnikach, w nadziei, że ją dogonię, że złapię ją chociażby za skrawek płaszcza, za wysokie obcasy, które mimo 12 centymetrów biegły szybciej niż ja. Że złapię moja wolność, mój święty spokój.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz